Kliknij tutaj --> 🌀 były sobie trzy japońce

Jan 11, 2016 - Przeglądaj produkty (ozdoby) od sprzedawców Etsy. Mogą być dostępne z bezpłatną wysyłką! Listen to unlimited or download Były sobie kurki trzy by Piosenki dla dzieci in Hi-Res quality on Qobuz. Subscription from £10.83/month. I. Słuchanie bajki pt.: „Trzy świnki” Dawno, dawno temu były sobie trzy świnki. Pewnego dnia zostawiły rodziców i wyruszyły. w świat. Całe lato wędrowały po lesie, po łąkach, bawiąc się i weseląc w najlepsze. Trudno. było znaleźć milsze stworzenia niż one. Więc wszyscy za nimi po prostu przepadali. Gdzie PRETÉRITO - (Pasado) (Estudiaba, estudié) la acción corresponde a un momento ya pasado. FUTURO (Estudiaré) acción situada en un tiempo que aún no ha llegado. CONDICIONAL (Estudiaría) Tiene que cumplirse unas condiciones para llevarse a cabo la acción. - Definición de verbo - Conjugaciones - Raíz y desinencia - Formas verbales b r Ve Chciałbym, żeby moje bajki były bezpiecznym miejscem, gdzie nie wartościuje się, nie ocenia, akceptuje inność, różnorodność, a przy tym żeby były zabawne! Mam nadzieję, że te opowieści spodobają się Wam i Waszym dzieciom”. O książce “Bajki” to trzy klasyczne przypowieści w interpretacji aktorki Natalie Portman. Lieu De Rencontre Aix Les Bains. Olga Rudnicka Wydawnictwo: Prószyński Media Wysyłamy w: 48 godzin GRATIS otrzymasz: bony o wartości do 50 zł na kolejne zakupy zakładkę do książki aromatyczną herbatę Koszty dostawy: Paczkomaty InPost zł Odbiór paczki w punkcie zł Orlen Paczka zł Kurier Pocztex zł Kurier InPost zł Kurier DPD zł Kurier DPD zł Kurier DPD zł Kurier DPD zł Kurier DPD zł Kurier DPD zł Kurier DPD zł Wysyłka zagraniczna od 39,90 zł Darmowa dostawa od 199 zł Opis produktu Opinie kupujących Zapytaj o produkt Bycie żoną swojego męża ma pewne zalety - pełne konto i nadmiar wolnego czasu. W zamian wystarczy tylko pilnować, by mąż nie zapominał, dzięki komu żyje pełnią szczęścia. Układ działa jak w zegarku, ale do czasu... Jolka, Martusia i Kama pewnego dnia odkrywają, że w metryce lat im przybywa, nie ubywa, pojawiają się kurze łapki, dodatkowe kilogramy, a w życiu ich mężów inne postanawiają zmienić swój stan cywilny, zanim zrobią to ich mężowie. Tylko te nieszczęsne intercyzy... W tej sytuacji można zrobić tylko jedno. Zostać bogatą to tylko było takie proste... Olga Rudnicka (ur. 1988 r.) - autorka poczytnych powieści kryminalnych takich jak "Natalii 5", "Zacisze 13", "Fartowny pech", "Diabli nadali" i innych, asystentka osób niepełnosprawnych. Kocha podróże, góry, zwierzęta, a nie znosi gotowania, prasowania i hipokryzji. Silnie związana ze Śremem, swoim miastem rodzinnym, i nie zamierza tego zmieniać. Jej powieści cenione są za humor, wartką akcję, błyskotliwe intrygi i bohaterów, których można pokochać lub znienawidzić, ale z pewnością nie można przejść obok nich obojętnie. Tytuł Były sobie świnki trzy Autor Olga Rudnicka Wydawnictwo Prószyński Media EAN 9788380692664 ISBN 9788380692664 Kategoria Literatura\Sensacja kryminał Liczba stron 360 Format cm Rok wydania 2016 Oprawa Miękka Wydanie 1 Waga kg Kod producenta: 9788380692664 Stan produktu: nowy Ten produkt nie ma jeszcze opinii Twoja opinia aby wystawić opinię. 1. Kiedy jesteś w windzie sam na sam z jedną osobą, poklep ją w ramię, a potem udawaj (lub twierdź), że to nie ty. 2. Naciśnij przyciski i udaj, że cię pokopał prąd. Uśmiechnij się i spróbuj jeszcze raz. 3. Zapytaj, czy możesz nacisnąć przyciski za innych ludzi, lecz naciśnij te niewłaściwe. 4. Zadzwoń do psychiatry (lub telefonu zaufania) z telefonu znajdującego się w windzie i zapytaj czy nie wiedzą na którym piętrze właśnie się znajdujesz. 5. Przytrzymaj drzwi otwarte i powiedz, że czekasz na przyjaciela. Po chwili pozwól drzwiom się zamknąć i powiedz: "Cześć Tomek, jak minął dzień?" 6. Upuść pióro (lub długopis) i zaczekaj aż ktoś schyli się aby je podnieść, wtedy krzyknij "to moje!" 7. Weź ze sobą aparat i zrób zdjęcie każdemu kto jest w windzie. 8. Przenieś swoje biurko do windy i za każdym razem gdy ktoś wejdzie do środka, pytaj czy byli umówieni. 9. Rozłóż na podłodze planszę do gry i pytaj ludzi, czy mają ochotę zagrać. 10. Postaw pudełko w rogu windy i za każdym razem gdy ktoś wejdzie do środka, pytaj czy słyszy jak coś tyka 11. Udawaj, że jesteś z obsługi lotów i sprawdzasz procedury bezpieczeństwa i opuść windę z pasażerami. 12. Pytaj: "Czy czułeś to?" 13. Stań bardzo blisko kogoś, od czasu do czasu go obwąch*j. 14. Kiedy drzwi się zamkną, obwieszczaj jadącym: "Wszystko w porządku, bez paniki, one się otworzą ponownie" 15. Mów ludziom, że możesz zobaczyć ich aurę. 16. Spoliczkuj się mówiąc: "Zamknij się, wszyscy się zamknijcie!" 17. Otwórz brutalnie swoją walizkę (lub torbę) i patrząc do środka zapytaj: "Macie tam wystarczająco dużo powietrza?" 18. Stój cicho i bez ruchu w rogu, twarzą do ściany, nie wysiadaj. 19. "Przestrasz się" innego pasażera i krzyknij (tak jak w jakimś horrorze): "Jesteś jednym z nich!" i powoli się wycofaj. 20. Ubierz na dłoń skarpetę i używaj jej do rozmowy z innymi pasażerami. 21. Obsłuch*j ściany windy za pomocą stetoskopu. 22. Wydawaj z siebie dźwięki przypominające eksplozję kiedy ktoś naciska przycisk. 23. Wytrzeszcz gały na innego pasażera, przez chwilę wyszczerz zęby i obwieść: "Mam dziś ubrane nowe skarpety!" 24. Narysuj kredą na podłodze mały kwadrat i oznajm pasażerom, że "To jest moja prywatna powierzchnia" lub lepiej zaśpiewaj "Mój... ...jest ten kawałek podłogi!" Sandra Tomaszewska miała dwadzieścia osiem lat i wszystko, co jest potrzebne, by odnieść sukces: wykształcenie, inteligencję, ambicję, charakter oraz urodę. Do tego cechowała ją bezwzględność, a także absolutny brak empatii, a jej umiejętność współczucia była w fazie embrionalnej. Wydawała się osobą całkowicie pozbawioną uczuć, które mogłyby stanowić przeszkodę w wykonywanej pracy. Nie żywiła ciepłych uczuć dla klientów, a oni tego nie oczekiwali. Na szczęście nie była adwokatem, co znacznie ułatwiało jej pracę. Obawiała się, że prowadząc sprawy karne, nie zdołałaby zachować tak chłodnej obojętności. Gdyby stanęła twarzą w twarz z ofiarą gwałtu, wówczas obrona gwałciciela mogłaby polegać na jego kastracji i solennej obietnicy, że więcej tego nie zrobi. Albowiem Sandra miała pewne poczucie sprawiedliwości, które jednak znacznie odbiegało od powszechnie aplikację radcowską, lecz nie została w macierzystej kancelarii. Uprzejmie podziękowała i poszła tam, gdzie dawali więcej. Wiele poświęciła, by trafić tu, gdzie się znalazła. Harowała jak wół, by osiągać najlepsze wyniki we wszystkim, czego się podjęła. Jej życiowe motto brzmiało: Cokolwiek robisz, zrób to tego się trzymała przez pięć lat studiów oraz trzy lata aplikacji. A także ucząc się języków – angielskiego, niemieckiego, włoskiego. I zarabiając na to wszystko jako była jej alter ego – wysoka, atrakcyjna blondynka o niebieskich oczach – dzięki szkłom kontaktowym. Wysportowana i wystarczająco inteligentna, by wybierać klientów tylko z górnej półki, czyli tych, którzy mogli dobrze zapłacić za jej ją nazywano. Dla jednych była dziwką, prostytutką, sprzedajną kurwą. Dla innych dziewczyną do towarzystwa, call girl. Ona sama nie używała żadnych określeń. Miała plan: studia, aplikacja, praca, która da jej kopa w górę, nigdy w dół. Rodzina też znajdowała się na tej liście, lecz raczej jako podpunkt niż cel sam w sobie. Ważne, by trafił jej się mężczyzna z odpowiednią pozycją. Nie wierzyła w miłość. Zbyt wielu żonatych facetów ją przeleciało przez ostatnie lata, by pozostała w niej choćby odrobina romantyzmu. A jeśli nawet była, to tylko po to, by Sondra mogła sprostać oczekiwaniom klientów, którzy mieli ochotę na randkę, nie tylko na zniknęła z jej życia rok temu, gdy mecenas Tomaszewska przeniosła się do Warszawy. Nadal była wysportowana i atrakcyjna – w końcu jak cię widzą, tak cię piszą. Szkła kontaktowe i blond peruka wylądowały w pudle na najniższej półce w szafie jako wspomnienie złych czasów, które już nie wrócą, i przestroga, by nie zapominać, skąd przyszła i dokąd była po prostu Sandrą Tomaszewską. Miała krótkie, ciemne włosy, nosiła okulary w rogowej oprawie, za którymi kryły się szare oczy ze złotymi cętkami. Wzrok miała doskonały, ale wiedziała, że okulary dodają jej powagi, a także zyskiwała dzięki nim osłonę, jakby nosiła na twarzy maskę, spoza której nikt nie widział jej samej, lecz to, co chce pokazać światu. Dyskretny makijaż raczej tuszował niedoskonałości urody, niż ją podkreślał. Do tego beżowy kostium ze spódnicą do kolan, czółenka na obcasie, skromna torebka i nieodłączna teczka z dokumentami. Oczywiście nadal była szczupła i zgrabna, jako że nie zamierzała stać się jedną z tych zaniedbanych kobiet, które mają zbyt wiele zajęć i zbyt mało czasu dla siebie, a przynajmniej tak twierdzą. Bo na seriale zawsze znajdą z godzinkę czy dwie, które mogłyby poświęcić na krótki bieg czy nałożenie maseczki na zależało jej, by być lubianą. Nie potrzebowała tego. Potrzebowała uznania dla swojej pracy i talentu. Nie chciała być subtelna i układna. Zamierzała być kurewsko dobra w swoim miała życia prywatnego. Nie miała przyjaciół, tylko kolegów z pracy. Utrzymywała kontakt jedynie z tymi, którzy byli tego warci. Dla reszty świata była po prostu przeszłość ma to do siebie, że lubi wracać wtedy, gdy najmniej się tego spodziewasz. Dla nowego szefa, mecenasa Tadeusza Markiewicza, była po prostu dziwką, bo jeszcze dwa lata temu płacił jej za przyjaciółki, w wieku gdy ceni się znaczenie tego słowa na „s”, kończącego się na „ks”, siedziały mniej lub bardziej wygodnie na przechylonych w tył fotelach w SPA. Na głowach miały białe turbany z ręczników frotté, otulone były miękkimi szlafrokami w tym samym kolorze, na twarzach, dłoniach i stopach położono im maseczki, każdą w innym kolorze. Siedziały w milczeniu, żeby maseczki nie popękały, z plasterkami czegoś chłodnego na powiekach, czegoś, co mogło być ogórkiem, awokado albo czymś zupełnie innym, co zamówiły w zestawie kosmetycznym, a czego nie widziały na mecenasowa Jolanta Markiewicz miała trzydzieści osiem lat i dwoje dzieci w nastoletnim wieku, które serdecznie nienawidziły matki za sam fakt jej istnienia, jak to zdarza się nastolatkom. Ojca nienawidziły jakoś mniej, pewnie dlatego, że ten nie miał czasu ingerować w ich życie, ubiór i oceny, zbyt zajęty sobą i sobą, i… zwana przez przyjaciółki Jolką, miała rude włosy, zupełnie niepasujące do cery, czekoladowe oczy na ogół o wyrazie zbitego psa, przynajmniej dziesięć kilogramów nadwagi umiejscowionych głównie w udach, brzuchu oraz tyłku, do tego rozstępy na wymienionych częściach ciała i po halluksie na każdej stopie. Mimo że regularnie uczęszczała do kosmetyczki i fryzjerki, nie zamierzała zmieniać w sobie absolutnie nie daj Panie Boże, schudnie i mąż znowu zacznie ją ciągnąć do łóżka. A tak to sypia ze swoimi dziwkami, a ona ma święty spokój, i niczym jej nie zarazi, odpukać. Do tego cham myśli, że ona nic nie wie, i dla konieczności utrzymywania wizerunku troskliwego małżonka nie czepia się rachunków za wizyty w SPA, choć kiedyś wymknęło mu się półgębkiem, że rezultatów nie widzi. Mecenasowa Jolka, jak zwykła to czynić zawsze, gdy zmuszona była do milczenia przez przeklętą glinkę czy co też tam miała na sobie, prowadziła rozległe rozważania dotyczące drastycznych zmian w swoim życiu. Problem polegał na tym, że każdy scenariusz kończył się tak samo. Obniżeniem stopy życiowej, co zdecydowanie jej się nie uśmiechało. Tylko że dotychczasowe życie też jej się nie podobało. Och, gdyby nie ta cholerna intercyza…Kamelia Padecka, równie nieszczęśliwa małżonka Macieja Padeckiego, stołecznego komornika, miała lat trzydzieści sześć i zawzięcie walczyła o zachowanie urody, figury i statusu materialnego, który łatwo mogła utracić na rzecz młodszej kobiety. Padeckich nigdy nie łączyła wielka miłość, ale od pół roku początkowa namiętność wyraźnie osłabła, a nie da się ukryć, że była to jedyna przyczyna ich małżeństwa. Kamelia podejrzewała również, że mąż dogadza sobie gdzie indziej, ale jako osoba uzależniona od niego finansowo trzymała buzię na kłódkę. Za to trenowała ciało, jakby chciała startować w triatlonie, zmieniała fryzurę co dwa tygodnie, żeby się Maciejowi nie znudzić, i już zaczynał ją trafiać włosy już jej trafił, a częstotliwość współżycia i tak spadała w alarmującym nic dziwnego, że rozmyślała usilnie, co tu począć ze swoim życiem. Wyszła za mąż zaraz po studiach, skończyła pedagogikę specjalną. Nigdy nie pracowała, doświadczenia nie miała żadnego. Perspektywy zawodowe nie uśmiechały się do niej promiennie, co najwyżej kącik ust krzywo unosił się w górę. W razie rozstania z mężem groziła jej praca w markecie. Pod warunkiem, że zrobi kurs obsługi kasy fiskalnej. A rozwód coraz wyraźniej ukazywał się na też siedziała jak mysz pod miotłą, uśmiechała się czule do małżonka i udawała, że nie widzi resztek szminki na jego tyłku ani cudzych włosów na marynarce. Męża nie kochała nigdy, chociaż kiedyś go lubiła. Intercyzę podpisała bez wahania i to był Skałka była równie nieszczęśliwa w małżeństwie, jak jej przyjaciółki. Zegar biologiczny tykał nieubłaganie, a mąż stanowczo, zdecydowanie i z pełnym przekonaniem odmawiał zostania ojcem. Dziesięć lat temu, gdy wychodziła za niego za mąż, ta deklaracja nawet ją uszczęśliwiła. Liczyła sobie wówczas dwadzieścia cztery lata i przerażała ją odpowiedzialność za nowego człowieczka, bo miała z tym spory kłopot nawet w odniesieniu do to swego rodzaju paradoks, bowiem Martusia chętnie angażowała się w przeróżne przedsięwzięcia. Była stałą wolontariuszką w domu dziecka, gdzie chętnie bawiła się z maluchami. Raz w tygodniu uczęszczała do domu pomocy społecznej, gdzie równie chętnie jak z dziećmi spędzała czas z osobami samotnymi, złaknionymi malutkiej, słodkiej blondyneczce – ten typ urody właśnie reprezentowała – po trzydziestce zaczął się marzyć własny potomek. Przebąkiwała więc coś nieśmiało od czasu do czasu, a już od roku, gdy skończyła trzydzieści trzy lata, wręcz tego maluszka zaczęła się od męża Tobiasz Skałka, właściciel znanej firmy doradztwa podatkowego wyłącznie dla naprawdę dużych przedsiębiorców, nie ufając antykoncepcji stosowanej przez żonę, zaczął stanowczo odmawiać współżycia. Martusia obawiała się, że ten stan rzeczy może potrwać do końca jej klimakterium, które jeszcze jej nie groziło, zostanie więc dziewicą z odzysku. Co więcej, znając upodobanie męża do blondynek, obawiała się, że może nie być jedyną jasnowłosą w jego życiu. I jako już niekochana i nieużywana, tak ogólnie rzecz ujmując, stanie się całkowicie zbędna. Tobiasz empatią nie grzeszył, przeczuwała więc, że jej małżeństwo zmierza do nieubłaganego końca. Problem w tym, że zrobiła dokładnie to samo, co jej przyjaciółki. Złożyła podpis na owym cholernym że przeszłość powróci, był jak samospełniająca się przepowiednia. Ten strach tkwił głęboko w podświadomości Sandry, ale często, częściej niżby tego sobie życzyła, wypływał na wierzch. Wiedziała, że pewnego dnia to się stanie. Ktoś ją rozpozna. Nie przewidziała tylko, że dojdzie do tego tak że jej twarz nie wyraża zupełnie niczego. Był to pozbawiona wyrazu maska, ukazująca profesjonalną uprzejmość. Uśmiech, który pojawił się na ustach Markiewicza, mówił jednak wszystko. Szef ją rozpoznał. Świadczył o tym ironiczny błysk w jego oczach, pełen satysfakcji i złośliwości, a także wyrachowana mina. Nie powiedział wówczas nic, ale Sandra wiedziała, że oto spełnił się jej najgorszy sen. Stanęła oko w oko z byłym klientem, a ten ją pamiętał. Wiedziała, jak to jest. Jemu nic nie zrobią, ją wywalą na zbity pysk. Jedyne, co mogło ją uratować, to obawa Markiewicza przed wieczorem wezwał ją do gabinetu.– Proszę wejść. Pan mecenas czeka na panią – poinformowała ją z obojętnym uśmiechem nie pamiętała jej imienia, nie było jej do niczego potrzebne. Skinęła jej tylko głową, zapukała i weszła do szefa był przestronny, znacznie większy od zajmowanego przez nią. No ale ona nie była jednym z udziałowców kancelarii, a Markiewicz był jednym z założycieli spółki. I on jedyny nosił nazwisko nadające się do reprezentowania firmy. No bo co to za nazwisko Kopytko albo Dobytek, które nosili dwaj jego wspólnicy. Pozostali dwaj jeszcze by uszli w tłoku, ale zgodnie uznali, że „Markiewicz” brzmi prawnik kancelarii był tuż przed pięćdziesiątką, miał przerzedzone szpakowate włosy, opadające powieki nadawały jego twarzy wyraz chytrości, a małe ząbki kojarzyły się z łasicą. Brzuszek miał znacznie większy niż dwa lata temu, nogi zaś wydawały się jeszcze bardziej chude i krzywe. Sandra spotkała się z nim zaledwie kilka razy, a potem za wszelką cenę starała się wymazać te chwile z pamięci. Seks z klientami rzadko sprawiał jej przyjemność, lecz choć nie dawał satysfakcji, na ogół nie budził wstrętu. Markiewicz był wyjątkiem. Do tego wszystkiego wyłaził z niego pospolity cham i prostak. A jego upodobania… wolała sobie tego nie przypominać.– Dzień dobry – przywitała się uprzejmie. – Wzywał mnie pan. Czy chodzi o sprawę…– Nie. Nie chodzi o żadną sprawę – przerwał jej bezceremonialnie. – Z tego, co wiem, nieźle sobie radzisz.– Dziękuję panu.– Jak na zwykłą kurwę – dokończył z nie spodziewała się tak bezpośredniej konfrontacji. Mimo to postanowiła udawać, że nie wie, o co chodzi, zatem powinna się oburzyć. Otworzyła usta, by ostro zaprotestować, ale Markiewicz ją ubiegł.– Możesz kłamać, że nie jesteś Sondrą, ale to nie przejdzie. Zachowałem ulotkę. Na pamiątkę. Jak zgłoszę wspólnikom swoje podejrzenia, a ty zaprzeczysz, jedna z naszych agencji detektywistycznych przeprowadzi dochodzenie i wtedy już nie będzie wątpliwości.– Byłeś klientem. – Sandra uznała, że forma „pan” nie przejdzie jej przez usta. Nie spodziewała się jednak, że będzie musiało jej przejść coś innego.– No i co z tego? – Uśmiechnął się cynicznie.– Jak się wyda moja przeszłość, to twoja też. Jesteś żonaty, prawda? – zapytała beznamiętnie.– Moja żona jest głupia jak but. Mamy intercyzę. Nie odważy się wystąpić o rozwód, bo wie, że na tym straci. Mam mówić dalej?W milczeniu pokręciła głową. No cóż, należało się tego spodziewać. Większość z nich miała żony, z którymi absolutnie się nie liczyła. Nie wszyscy jednak zabezpieczali sobie tyłki. Niestety, Markiewicz należał do tej kategorii, że na alimenty było go stać, a rozdzielność majątkowa uświadamiała jego niepracującej i nieosiągającej dochodów żonie, że jeśli zależy jej na życiu w dobrobycie, a nawet w luksusie, w jej interesie jest postępować tak, by go nie przeciwieństwie do niej, Sandry, ten człowiek nie miał nic do stracenia, koledzy po fachu jeszcze by go poklepali po ramieniu i zapytali, jak było. Ona natomiast… No cóż... otrzyma właściwą etykietkę. Potrzebowała czasu, który z pewnością pozwoli jej coś wymyślić, żeby się pozbyć tego podleca, bo na razie miała w głowie tylko pustkę i strach. A to ostatnie uczucie zdecydowanie jej się nie podobało.– Czego chcesz? – spytała, starając się nie okazywać emocji. To byłoby najgorsze, co mogłaby zrobić.– Na kolana – polecił skurwysyn każe się błagać?! Sandra zacisnęła wargi, ale posłusznie uklękła na miękkim dywanie. Nauczyła się jednego. Czasami, gdy nie masz argumentu siłowego, sprzeciw może cię wiele kosztować. Zbyt wiele.– Nie tam, skarbie. Bądź miła, a się dogadamy. Możesz wiele skorzystać, jak będziesz mądra. – Odepchnął się od biurka. Fotel przejechał jakieś pół metra w tył. – Tutaj. – Wskazał palcem na rozporek spodni, gdzie widniało spore wbijała w męża czekoladowe spojrzenie, które kiedyś urzekło go do tego stopnia, że oświadczył jej się już na trzeciej randce. Szczęśliwa jak skowronek bez namysłu powiedziała wtedy „tak”.Spojrzenie w zamyśle miało być jadowite i pełne niechęci, bo mimo że wróciła myślami do owej chwili, gdy wypełniła ją i uniosła do bram niebios bezbrzeżna euforia, upadek z tak wysoka musiał boleć jak jasna cholera. Zastanawiała się właśnie, jak to jest, że najszczęśliwszy moment w życiu z perspektywy czasu okazał się jej największym życiowym błędem, prowadzącym do tego, co ma teraz. Czyli JEGO.– Tak, kochanie, o co chodzi? – zapytał Tadeusz, widząc rozmarzone spojrzenie tylko nadzieję, że nie zebrało jej się na amory, bo na widok rozstępów i trzęsącego się od tłuszczu tyłka Jolki jego najlepszy przyjaciel odmawiał posłuszeństwa.– Robię tylko w głowie listę zakupów, Tadziku – odpowiedziała z uśmiechem, przeklinając swoje oczy w chwili największego gniewu jej spojrzenie było łagodne, nadawało twarzy wyraz słodyczy i bezradności. O ile przydawało się to niekiedy w relacjach z ludźmi, o tyle mąż był wciąż przekonany o niesłabnącej z czasem miłości Jolki, a dzieci chodziły jej po głowie i do tego tańczyły kankana, nie przejmując się zupełnie miernymi próbami zyskania przez matkę jako takiego autorytetu. Traktowały ją dokładnie tak jak ich ojciec, jak małego słodkiego głuptaska, którego można ignorować, ile się da.– Mam nadzieję, że nie zabrakło ci pieniędzy? – Jego pytanie zawierało sporą dawkę dom i osobiste wydatki żony przeznaczał sporą sumę, która, w jego mniemaniu, była jak najbardziej wystarczająca. Nie zamierzał zwiększać owej kwoty, żeby Jolka szastała forsą na prawo i lewo. Efektów tych wszystkich zabiegów upiększających i tak nie widział. Brał jednak pod uwagę, że bez SPA i całej reszty mogłoby być jeszcze gorzej, a wtedy nie będzie mógł jej ludziom pokazać. Wizerunek przykładnego męża i ojca bardzo się dla niego liczył.– Nie po to tak ciężko haruję, żebyś wszystko przepuściła na fatałaszki – dodał z niechęcią.– Ależ skąd – zaprzeczyła szybko, widząc jego minę zwiastującą wybuch. – Przecież wiesz, że po to planuję wydatki, żeby na nic nie zabrakło i żebyś nie musiał nic dokładać. Wiem, jak ciężko pracujesz – dodała Tadzik spojrzał na nią łaskawie, po czym zapytał:– Może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na bankiet? Nic wielkiego. Pokręcimy się trochę i wracamy.– Byłoby miło – odpowiedziała machinalnie, wiedząc doskonale, że zaproszenie nie miało na celu sprawienia jej prostu od czasu do czasu mąż musiał się z nią pokazać, aby wszyscy widzieli, że taki pracoholik jak on dba o żonę i dzieci, które notabene widywał najczęściej wtedy, gdy wyciągał zdjęcia z portfela, by pokazać je znajomym i klientom. Zdjęcia, które mu regularnie wymieniała. W przeciwnym wypadku pokazywałby fotografie pięciolatków i puszył się jak młody tatuś, zapominając, że starsze z dzieci, syn Tymoteusz, dokładnie za rok osiągnie pełnoletność, a córka Regina – za dwa.– Stroje wieczorowe? – zapytała.– Tak, postaraj się ładnie wyglądać.– No cóż, chyba coś znajdę w szafie. Może ta czarna suknia z aksamitu? Pamiętasz? Włożyłam ją cztery lata temu na imprezę pożegnalną… Jak mu tam było? No, nieważne. Myślisz, że będzie dobra? – zapytała z udawanym niepokojem. – To dość klasyczny krój, nie wychodzi z mody. Gorzej, jeśli ktoś będzie pamiętał tę sukienkę. A może…– Kup sobie coś – powiedział szybko, wzdrygając się na myśl, że żona chce włożyć tamtą koszmarną kieckę, która z pewnością okaże się na nią za obcisła. Wtedy Jolka też nie wyglądała w niej za dobrze, a była wówczas młodsza przynajmniej o pięć kilo. – Masz tu moją kartę kredytową.– Och, dziękuję, Tadziku. – Zatrzepotała rzęsami. – Ale wiesz, że do nowej sukienki będę musiała jeszcze kupić buty i torebkę. To za dużo. – Przesunęła kartę na powrót w jego stronę. – Może coś pożyczę od…– Jolka! – zdenerwował się. – Tam będą ważni ludzie. Nie możesz wyglądać jak kopciuch!– Świetnie! To może jeszcze mam spędzić pół dnia u kosmetyczki i fryzjera? – Zirytowała się, odsuwając z brzękiem filiżankę. – Wiem, wiem, nie musisz nic mówić. Jestem świadoma twojej pozycji. W końcu tak ciężko na nią pracowałeś. Nie powinnam tak się zachowywać. Obiecuję, że nie przyniosę ci wstydu – zapewniła, na powrót sięgając po leżącą na stole kartę i wstając, by pocałować małżonka w czubek głowy. – Wiesz, jaka jestem z ciebie dumna? Wszyscy zazdroszczą mi takiego męża – skłamała na koniec, nim wyszła z jadalni, zostawiając Tadeusza napuszonego i zadowolonego z siebie.– Co za kretyn – mruknęła tylko do siebie, wspinając się po schodach i wycierając z obrzydzeniem usta. Znów czymś sobie wysmarował głowę. Pewnie kolejny niezawodny środek na porost włosów. Niech wreszcie, do diabła, kupi sobie perukę! Stać go!Kamelia poprawiła opadającą na czoło rudą grzywkę. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i posłała fryzjerowi uśmiech. To było to. Ten odcień kasztana, odbijający refleksy świetlne, ten połysk… Wyglądała jak nowa kobieta i dokładnie tak się czuła. Problem w tym, że ta nowa kobieta wciąż miała zupełnie tego samego męża i nie widziała przed sobą żadnych perspektyw na zmianę. Przynajmniej nie na pozytywną. Spojrzała na zegarek. Do powrotu Macieja ma jeszcze trzy godziny. To powinno wystarczyć. Zapłaciła, umówiła się na następny raz i stawiając zamaszyste kroki, ruszyła na postój taksówek, bo prawa jazdy nie zrobiła do tej pory. Przerażała ją wizja samodzielnego poruszania się autem po minut później wchodziła do centrum fitness, gdzie kilka razy w tygodniu trenowała ciało, odzyskiwała spokój wewnętrzny i wyciskała wszystkie soki ze swojego prywatnego trenera, za którego płacił, rzecz jasna, jej wiarołomny Maciej pierwszy zaczął, usprawiedliwiała się w myślach, wchodząc do salki, w której Darek coś tłumaczył jakiemuś mięśniakowi. Mówił wolno i wyraźnie. Albo mięśniak był obcokrajowcem, albo… po prostu był Maciej pierwszy zaczął ją zdradzać i zaniedbywać. Kobieta ma swoje potrzeby. Minęły czasy, gdy musiała leżeć z rozłożonymi nogami i myśleć o Anglii. Biorąc jednak pod uwagę stagnację, która panowała w jej małżeństwie, tamte żony i tak cieszyły się większym zainteresowaniem swoich mężów niż ona. Byle o niczym się nie dowiedział, bo wówczas nie będzie jej stać nawet na pomachał ręką na znak, że ją widzi, zamienił jeszcze kilka słów z klientem, po czym podszedł do niej.– Witaj. – Pocałował ją w policzek.– Cześć, trenerze. – Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. – Gabinet wolny?– Owszem. – Roześmiał się, obejmując ją w pasie. – Zakładam, że nie chodzi o nowy plan ćwiczeń? Ładny kolor – pochwalił, patrząc z uznaniem na jej włosy.– Cieszę się – odparła do środka, Kamelia przekręcił klucz w zamku i poleciła:– Ściągaj spodnie. Nie mam dużo czasu, a zamierzam dojść przynajmniej dwa razy, więc się postanowiła uwieść męża. Tak, to jedyne wyjście. Musi się zamienić w femme fatale i uwieść Tobiasza, bez względu na to, czy będzie tego chciał, czy też nie. Podkreśliła tuszem duże, błękitne oczy, by stały się jeszcze większe i bardziej błękitne. Wargi pociągnęła czerwoną szminką. Czarno-czerwony gorset prowokująco unosił piersi, podkreślając talię osy. W przeciwieństwie do Kamy Marta nie lubiła się pocić, więc wciąż była na jakiejś diecie. Po namyśle postanowiła zrezygnować z koronkowych majtek. Włożyła tylko pończochy i pas, a potem wsunęła nogi w obcisłe, lśniące kozaki na niebotycznie wysokim przed lustrem, przyglądając się własnemu odbiciu. Kurczę, gdyby była facetem, sama by siebie przeleciała. Uśmiechnęła się uwodzicielsko. Cofnęła się i ruszyła do przodu, kołysząc zalotnie biodrami. Obserwowała w lustrze każdy swój ruch. Jak tylko usłyszy podjeżdżający samochód, zejdzie na dół, powoli, tak by Tobiasz mógł widzieć każdy jej ruch, a potem pozwoli, by ją zerżnął zaraz przy samych drzwiach. To powinno wprawić jej małżeństwo na powrót w ruch, a jak już zacznie się między nimi układać, wtedy znów porozmawiają o dziecku i…– Jeszcze nie jesteś gotowa?Męski głos za plecami wprawił ją w taki popłoch, że krzyknęła ze strachu.– Co ty masz na sobie? – zapytał, mierząc ją pełnym niesmaku spojrzeniem. – Wyglądasz jak dziwka. Przebierz się i zmyj z twarzy to świństwo. Za godzinę mamy bankiet.– Jaki bankiet? – wymamrotała zawstydzona.– Jak to, jaki? – zdenerwował się, po czym klepnął się w czoło i wyjaśnił zirytowany: – Szlag, zapomniałem ci powiedzieć! Mam jeszcze jednego klienta, muszę zaraz wracać do biura. Wpadłem tylko po nieszczęśliwa, pozbawiona godności i kobiecości, patrzyła, jak mąż wyjmuje z szafy garnitur, czystą koszulę i krawat, wciska pod pachę pudło z butami i wychodzi z pokoju, rzucając na odchodnym:– Doprowadź się do ładu i przyjedź do centrum. I znajdź sobie jakieś zajęcie, a nie…Reszta słów jej umknęła, gdyż Tobiaszek opuścił już pokój, co nie znaczy, że przestał mówić. Trzaśnięcie drzwi na dole obwieściło wszem i wobec, że już wyszedł z domu. Tymczasem Martusia nadal stała przed lustrem, patrząc na siebie z przygnębieniem.– Twoja strata – rzuciła w końcu pod adresem nieobecnego męża. Przysunęła do toaletki krzesło i usiadła, rozkładając szeroko uda. Z szuflady wyjęła wibrator. W końcu nie po to tak się ubierała, żeby nic z tego nie skrupulatnie wykorzystała limit na karcie męża. Sukienka kosztowała znacznie mniej niż kwota, którą ten sknera zobaczy na wyciągu. Wyglądała całkiem ładnie i najważniejsze, że miała właściwą metkę. Tadzik będzie zadowolony, a że sukienka była przeceniona… No cóż, ona, Jolka, na pewno mu tego nie powie. Zaszalała i kupiła jeszcze kilka bluzek oraz spodni, na które na pewno nie dałby jej pieniędzy. Na szczęście na wyciągu bankowym będzie widać tylko kwotę i nazwę sklepu, a nie specyfikację dokonanych trudem stłumiła ziewnięcie. Nudziła się jak jasna cholera. W dodatku przez te czekoladowe oczy sprawiała wrażenie Matki Teresy i garnęli się do niej wszyscy nieudacznicy, którzy koniecznie właśnie jej musieli się wyżalić. Udawała więc, że słucha wywodów niedocenianego przez szefową gryzipiórka, jednocześnie rozglądając się dookoła za jakąś znajomą, mile widzianą twarzą, i znieczulała się kolejnym drinkiem. Upijała się na spokojnie, więc póki nie otworzy ust, nikt się nie zorientuje. Ale do tego momentu miała jeszcze czas. Jakieś… spojrzała na zegarek… Trzy drinki.– Przepraszam pana. Właśnie mój mąż się się z uśmiechem, nie pamiętając imienia ani nazwiska rozmówcy. Ruszyła przed siebie, czując, że jej limit mógł się zmniejszyć od ostatniego bankietu. Ściany stały prosto, podłoga nie pływała, ale krok Jolki stał się zbyt zamaszysty, a biodra miały ochotę na salsę, która nigdy na trzeźwo jej się nie udawała. Bezpiecznie dotarła do ściany, gdzie zamierzała pozostać przez jakiś DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI Gal, ale co w nim dobrego? Automat kierunkowskazów "wraca" dźwignię (i tym samym wyłącza kierunkowskaz), przy określonym kącie skrętu kierownicy. Ma to spowodować, że nie musimy ręcznie go wyłączać po zakręcie. Kąt powinien być dobrany tak, żeby wyłączał po zakręcie, ale nie wyłączał w trakcie zakrętu (przy drobnych korektach toru jazdy w zakręcie). Przy zmianie pasa na drogach wielopasmowych, kąt skrętu kierownicy jest zazwyczaj zbyt mały, aby automat zareagował. Wobec tego, przy zmianie pasa masz trzy opcje: 1. Włączasz i wyłączasz kierunkowskaz za każdym razem ręcznie (często o tym zapominając - no bo zazwyczaj robi to automat - w związku z czym jedziesz dalej prosto na włączonym kierunkowskazie). 2. "Pykasz" w dźwignię kierunkowskazu trzy razy (jedno mignięcie to raczej za mało...). 3. "Pykasz" raz, a kierunkowskaz miga trzy razy. A dlaczego w OBK przydałby się ten patent również w mieście? Bo automat w OBK jest ustawiony na stosunkowo duży kąt skrętu (w/g ASO - nie ma regulacji) i nie "wraca" dźwigni nawet w niektórych zakrętach w mieście, kiedy idą dość łagodnym łukiem. W starych samochodach, gdzie kierunkowskazy obsługiwane były przez dość głośny stycznik, to nie był problem - trudno było go nie słyszeć. Obecnie kierunkowskazu właściwie nie słychać, chyba, że dźwięk stycznika imituje się elektronicznie i wysyła na jeden z głośników w samochodzie (jak w Renault, np.) Auto ma być dla człowieka a nie człowiek wkładką biologiczną do komputera który o wszystkim decyduje. Jest to jedna z moich ulubionych urban legends... Olga Rudnicka Bycie żoną swojego męża ma pewne zalety – pełne konto i nadmiar wolnego czasu. W zamian wystarczy tylko pilnować, by mąż nie zapominał, dzięki komu żyje pełnią szczęścia. Układ działa jak w zegarku, ale do czasu... Jolka, Martusia i Kama pewnego dnia odkrywają, że w metryce lat im przybywa, nie ubywa, pojawiają się kurze łapki, dodatkowe kilogramy, a w życiu ich mężów inne kobiety. Przyjaciółki postanawiają zmienić swój stan cywilny, zanim zrobią to ich mężowie. Tylko te nieszczęsne intercyzy... W tej sytuacji można zrobić tylko jedno. Zostać bogatą wdową. Żeby to tylko było takie proste... Opinie: Wystaw opinię Ten produkt nie ma jeszcze opinii Koszty dostawy: Odbiór osobisty zł brutto Kurier DPD zł brutto Paczkomaty InPost zł brutto Orlen Paczka zł brutto Kurier InPost zł brutto Kod producenta: 978-83-8194-581-3 Bycie żoną swojego męża ma pewne zalety – pełne konto i nadmiar wolnego czasu. W zamian wystarczy tylko pilnować, by mąż nie zapominał, dzięki komu żyje pełnią szczęścia. Układ działa jak w zegarku, ale do czasu... Jolka, Martusia i Kama pewnego dnia odkrywają, że w metryce lat im przybywa, nie ubywa, pojawiają się kurze łapki, dodatkowe kilogramy, a w życiu ich mężów inne kobiety. Przyjaciółki postanawiają zmienić swój stan cywilny, zanim zrobią to ich mężowie. Tylko te nieszczęsne intercyzy... W tej sytuacji można zrobić tylko jedno. Zostać bogatą wdową. Żeby to tylko było takie proste... TytułByły sobie świnki trzy AutorOlga Rudnicka Językpolski WydawnictwoStorybox LektorzyIlona Chojnowska ISBN978-83-8194-581-3 Rok wydania2020 Formatmp3 Czas10:16:00 -10% 100 wesel i zaginięcie Najpierw kwiaty, potem wiersze, wreszcie… śmierć. Gdy Emilia Brzeska robiła zdjęcia na setnym weselu w swojej karierze nie sądziła, że jej przyjaciółka, uczestnicząca w imprezie, tej samej nocy zaginie bez śladu. Poszukiwania Natalii nie przynoszą rezultatu, a wkrótce zostaje znalezione ciało innej dziewczyny. Wiele wskazuje na to, że za zbrodnią stoi tajemniczy adorator Natalii – i że tym razem na jego celowniku znalazła się sama Emilia… -25% Anioł w majonezie Opowiadania Leona Brofelta zawarte w zbiorczym tomie "Anioł w majonezie" powstawały w różnych okresach. -16% Asbjorn Krag. Tajemnica torpedy Detektyw Asbjørn Krag otrzymuje niezobowiązujące zaproszenie od przyjaciela do willi za miastem. W sąsiedztwie budynku dzieją się jednak dziwne rzeczy, słychać głuche krzyki i strzały z okolic domu Folgefuchtla, dziwaka, którego mało kto lubi. Czy okoliczni mieszkańcy mają się czego obawiać? Sven Elvestad – norweski dziennikarz i klasyk skandynawskiej powieści detektywistycznej. Najbardziej znany z serii kryminałów o detektywie Asbjørnie Kragu oraz powieści opublikowanych pod pseudonimem Stein Riverton, przetłumaczonych na kilka języków, w tym niemiecki i angielski. Wczesne powieści Elvestada posiadają misterną konstrukcję fabuły i narracji. Niektóre z nich wykorzystywały sztuczki narracyjne przypisywane później Agacie Christie. Późniejsze książki autora bliższe są konwencji thrillera psychologicznego z nawiązaniami do teorii Freuda, która go fascynowała. Od 1972 w Norwegii przyznawana jest nagroda dla najlepszego pisarza literatury kryminalnej – Rivertonprisen. -22% Behawiorysta Zamachowiec zajmuje przedszkole, grożąc że zabije wychowawców i dzieci. Policja jest bezsilna, a mężczyzna nie przedstawia żadnych żądań. Nikt nie wie, dlaczego wziął zakładników, ani co zamierza osiągnąć. Sytuację komplikuje fakt, że transmisja na żywo z przedszkola pojawia się w internecie. Służby w akcie desperacji proszą o pomoc Gerarda Edlinga, byłego prokuratora, który został dyscyplinarnie wydalony ze służby. Edling jest specjalistą od kinezyki, działu nauki zajmującego się badaniem komunikacji niewerbalnej. Znany jest nie tylko z ekscentryzmu, ale także z tego, że potrafi rozwiązać każdą sprawę. A przynajmniej dotychczas tak było… Rozpoczyna się gra między ścigającym a ściganym, w której tak naprawdę nie wiadomo, kto jest kim. -23% Błąd w sztuce. Kryminalna Piła Pod przewodnictwem Ryszarda Ćwirleja ulicami i zaułkami kryminalnej Piły w ślad za nieuchwytnymi przestępcami kroczą Izabela Szymczak, Robert Małecki, Andrzej Klawitter, Karolina Wilczyńska, Joanna Pawłusiów, Beata Sołowiej, Marta Matyszczak, Michał J. Zieliński, Jarosław Oryszak, Katarzyna Wójcik, Joanna Gręda, Dorota Dziedzic-Chojnacka, Paweł Kukliński oraz Marek Dryjer. „Książka ta z pewnością wzbogaca literacko-kryminalną mapę Polski. Pisarską ręką łączy Piłę i jej gościnny klimat ze śledczym dążeniem do rozwiązywania najmroczniejszych nawet intryg, w których istotną rolę odgrywa intuicja i wiedza policjantów służby kryminalnej, oparta na dążeniu do prawdy i sprawiedliwości”. Leszek Koźmiński „To nie błąd w sztuce, to kilkanaście wyjątkowych opowiadań! Po pierwsze, właśnie one zwyciężyły w konkursie Kryminalna Piła 2012, po drugie, akcja ich wszystkich dzieje się właśnie w Pile najbardziej policyjnym i najbardziej kryminalnym z polskich miast”. Marcin Wroński -15% Błyskawiczna wypłata Poznań, czerwiec 1982 r. Milicjanci z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego pod kierunkiem porucznika Marcinkowskiego nie mają chwili wytchnienia. Muszą ująć sprawców zuchwałego napadu na furgonetkę przewożącą pieniądze. Jednocześnie badają sprawę upozorowanego samobójstwa mężczyzny o niejasnych powiązaniach z SB.

były sobie trzy japońce